2020
Rok 2020 zapowiadał się świetnie. Magiczne zestawienie dwóch dwudziestek w dacie plus moje również dubeltowe urodziny miały zwiastować niezapomniany rok. Czasami jednak pozytywne nastawienie okazuje się jedynie myśleniem życzeniowym.
Jeszcze w lutym wykupiłam sobie fantastyczny wakacyjny warsztat, załapałam się rzutem na taśmę na zwiedzanie Muzeum Włókiennictwa w Łodzi. No i to by było na tyle.
Potem, chyba wszędzie na świecie, życie wdepnęło ostro w hamulec. Po chwilowym odrętwieniu potrzebnym dla przetrawienia szoku, otrzepałam kurz i zaczęłam się zastanawiać co można robić w okresie kompletnego zamknięcia. Padło na od dawna czekające na liście “do zrobienia” krawiectwo. Zapragnęłam poszerzyć wachlarz możliwości wynikający z faktu posiadania maszyny do szycia. Zapisałam się więc na zajęcia dla początkujących, potem dla zaawansowanych, kończąc rok na poznawaniu tajników konstrukcji ubrań. Przyznam, że szycie ubrań jest równie frapujące co szycie patchworków - im człowiek dłużej się tym zajmuje tym więcej możliwości odkrywa.
Komuś patrzącemu z boku na moje zmagania mogłoby się wydawać, że przestawienie się z patchworku na krawiectwo to nie jest nic skomplikowanego. Otóż według mnie to jest całkiem spore wyzwanie. Patchworki są płaskie, ubrania są przestrzenne! Patchwork sobie wisi (albo leży) a ubranie cały czas pracuje (rusza się z człowiekiem). W kwestii sprzętu przyznam, że to też jest zupełnie inna dyscyplina. Do patchworku wystarczyła mi zwykła maszyna, w krawiectwie te wszystkie techniczne udogodnienia i niuansiki mają znaczenie. W patchworku rządzi nóż krążkowy, który mało się przydaje w krojeniu ubrań. W patchworku najlepiej sprawdza się tkanina bawełniana, szybkim sposobem na odniesienie sukcesu w ubraniach jest szycie z dzianiny. Wszystko jest inaczej - poza tym, że obie dyscypliny wciągają i dają satysfakcję.
Pod koniec roku życie już tak cisnęło, że postanowiłam dać upust wewnętrznym zmaganiom szyjąc kurteczkę. Nie jest to jednak kurteczka taka do końca zwyczajna. To jest ubranko, które podsumowuje w sobie dwie najważniejsze sprawy kołaczące mi się po głowie pod koniec 2020 roku. Uszyłam ją techniką aplikacji z surowym brzegiem. Zielone wirusy wycięłam na ploterze. Wszystko razem jest przeszyte i wyhaftowane “z wolnej ręki” na maszynie. Dokonałam fuzji nowo nabytych umiejętności w szyciu ubrań i dotychczasowych doświadczeń w patchworku. Kurteczka jest uszyta z czarnego lnu, wypełnienie z flaneli, w środku wykończona podszewką.
Doszłam do wniosku, że to był jednak jakiś taki smutny rok i trzeba mi pozytywnego przesłania na 2021. Uszyłam więc kapotę w koniczynki — niektóre czterolistne, niektóre trzylistne (jestem realistką), a na tyle kapoty w tę koniczynę wpuściłam białego królika - może jako symbol pogoni za szczęściem? Kapota jest uszyta z czarnego lnu, w środku umieściłam szarą flanelę, a wykończyłam złotą podszewką. Nie jest to klasyczny patchwork lecz połączenie tego co fajne w patchworku artystycznym i wygodne w noszeniu.
Nowy rok 2021 zapowiada się dobrze jak na zaistniałą sytuację - wrócę, przynajmniej na chwilę, do patchworku. Czas najwyższy uszyć coś na konkurs Trzeci Wymiar Patchworku, a zaraz potem pracę na konkurs Jak to z lnem było.